Moja droga do nauczania jogi była nieoczywista. Nigdy nie przyjaźniłam się ze sportem, z żadnym sportem.
Oczywiście lubiłam pływać, jeździć na rowerze czy na wrotkach za dzieciaka, ale orłem z Wuefu nigdy nie byłam. Na zajęcia jogi poszłam zachęcona przez przyjaciół, którzy sami stawiali pierwsze kroki w jednej z warszawskich szkół.
Pomyślałam, że spróbuję i ja. Za sukcesem, a sukcesem dla mnie było przedłużenie karnetu, stały dwie rzeczy. Jako świeżo upieczony magister filozofii nie miałam funduszy (to ta pierwsza rzecz) ani na superwypasione ubranie, ani na sprzęty, a okazało się, że jogę mogę ćwiczyć w jakiś starych dresach, t-shircie, za to butów, w ogóle nie potrzebuję.
Zainwestowałam jedynie w matę (niewiele) i w karnet (to był poważny wydatek, wtedy).
Druga rzecz, niezależna od niczego, to była moja elastyczność.
I tak się zaczęła moja przygoda z jogą.
Do pójścia na studia na AWF pchnęła mnie ciekawość. Po kilku latach na macie u różnych nauczycieli z Warszawy i z Piaseczna, chciałam czegoś więcej. Czegoś, na co nie było czasu podczas dziewięćdziesięcio-minutowych sesji. W tym czasie na jodze spędzałam około 6 godzin tygodniowo.
Studia podyplomowe na początku mnie rozczarowały, ale szybko się to zmieniło, kiedy dostałam pierwszą możliwość poprowadzenia zajęć i zastosowanie wiedzy w praktyce.
O zastępstwo poprosiła mnie moja wieloletnia nauczycielka Jola.
Strasznie panikowałam wiedząc jak wysoko jest postawiona poprzeczka. Otuchy dodawały mi znajome i życzliwe twarze, które świetnie znałam z zajęć jogi w Piasecznie, na które sama tak chętnie przychodziłam. Po pierwszych zajęciach, które poprowadziłam samodzielnie odsypiałam stres przez 8 godzin, mimo, że odbyły się rano. Byłam podekscytowana, wyczerpana i wiedziałam już wtedy, że chcę to robić.
Od tego momentu studia zaczęły wspierać mnie jako przyszłego nauczyciela, a zajęcia, które prowadziłam w zastępstwie, wspierały moje studiowanie. Aż pewnego dnia, zaczęłam prowadzić swoje zajęcia jogi w Strefie Kultury Piasecznie. Moje podopieczne zaczynały swoja przygodę z jogą, a ja mogłam zacząć swoja przygodę z nauczaniem Hatha Jogi.
Oczywiście bez przychylności Wszechświata, wsparcia moich nauczycieli z Piaseczna, przyjaciół i znajomych, którzy od początku mnie dopingowali i pomagali jak mogli, nie dałabym rady ruszyć z kopyta i spełniać swoich marzeń. Wszystko potoczyło się dosyć szybko. I tak stałam się nauczycielką jogi.
Wtedy i w zasadzie nigdy nie zadawałam sobie pytań ile trzeba ćwiczyć by być joginką, albo nauczycielką. Ile godzin na macie tygodniowo wystarczy, ile jest za mało. Moja determinacja by joga stała się częścią mojego życia, wynikała z zupełnie innych źródeł. Nie miałam kasy, mieszkałam daleko od szkoły, nie miałam superekstraubrań, cierpiałam na totalny i beznadziejny brak wiary, miałam nadwagę konkretną, ale kierowała mną determinacja, która mnie doprowadziła do dziś. 10 czy 12 lat temu nikt by na mnie nie postawił złamanego grosza, że wytrwam w jodze, ba sama bym nie postawiła na siebie.
Z perspektywy jogi nie ma wystarczająco często, wystarczająco długo, te pytania umierają w niebycie. Za chwilę po nich wkracza porównywanie się do innych, rywalizacja, niespokojne EGO. W jodze nie ma zazdrości, podziwiać można determinację, wytrwałość nawet przy niewielkim nakładzie czasu czy „słabych” postępach. Wtedy jest joga, tu i teraz w sile naszych słabości i podejmowanych działaniach dnia codziennego by zmienić JĄ -SŁABOŚĆ w naszą SIŁĘ.